Ukrainki do sprzątania, sadu, pierogów i seksu. Na "targu niewolników" w PiasecznieCYKL REPORTERSKI "TAK PRACUJĄ UKRAINKI W POLSCE". Polak zamknął dwie Ukrainki w piwnicy. Wypuścił po dwóch tygodniach, ale nic nie chciały opowiadać. - Na policję nie poszły? - dopytuję. - Przecież my tu nie mamy żadnych praw
Stoisz przy drodze i czekasz na Polaka. W niedzielę, w mróz, od piątej, szóstej rano. To właśnie dziś Polak może się obudzić z myślą: "Nie mam żadnej uprasowanej koszuli", albo z refleksją: "Po co płacić składki za pracownika, skoro mogę nie płacić?". Wtedy wsiądzie w samochód i przyjedzie po Ukrainkę: do mycia okien, kiszenia kapusty, zrywania wiśni. Albo Ukraińca: do malowania ścian, ładowania węgla, składania rusztowań. Płaci czasem 7, a czasem nawet 20 zł na godzinę. Czasem pod koniec dnia zapłaci mniej, niż obiecał, albo nawet nie zapłaci w ogóle. Ale lepsze to, niż pracować przez miesiąc i dostać figę z makiem.
I ja o świcie jadę na nielegalną giełdę pracy do Piaseczna. Ukraińcy nazywają ją czule "bazarkiem", Polacy dosadnie - "targiem niewolników".
Mleko to zdrowie
Zamiast adresu znajomi Ukraińcy dali mi wskazówki jak z filmów sensacyjnych: "Dojedziesz do Dworcowej, wysiądziesz, skręcisz w lewo, pójdziesz prosto 60 metrów. Tam będą stali". Jest ciemno, zaczepiam idącą kobietę. To Ukrainka. - Dziecko, wyglądasz jak moja córka. Na bazarku, biedna, chcesz stać? Daj swój numer. Jak będę miała sprzątanie dla ciebie, zadzwonię. Teraz idź prosto, aż do starej mleczarni.
Dochodzę do obdrapanego budynku z ledwo widocznym napisem na elewacji "Mleko to zdrowie". Rzeczywiście stoją! Na rogu trzech Polaków, za rogiem 20, może 30 Ukraińców. Wydają się tacy sami: ciemne kurtki, ciemne czapki, wszystkie ręce w kieszeniach. Szary męski tłum.
Naprzeciwko, po drugiej stronie drogi - tak jakby stać razem nie wypadało - czekają ukraińskie kobiety. Każda z dużą torbą na ramieniu (ma w niej ubrania na zmianę). Zadbane, pogodne - jaśniej jest po tej stronie drogi.
- Uuu, nie masz szans. Nikt cię nie weźmie, bo wyglądasz jak Polka! - słyszę. Jako jedyna mam plecak, grube okulary i jestem nieumalowana (przed piątą miałam to robić?!).
Opowiadają. Roksana: - Składam wczoraj pudła w magazynie. Przychodzi Polak i coś tam mówi, a na koniec jak nie krzyknie: "Co robisz, [cenzura]?". Mało rozumiem, ale to zrozumiałam. Więc mówię do niego: "Ja nie [cenzura], ja matka trojga dzieci!".
Olena: - Przesłyszałaś się. To nie "[cenzura]", ale "kurde". Polacy używają tego po każdym zdaniu.
Marina: - A pamiętacie Ninę, co tu stała w poniedziałek? Polak ją wczoraj wyrzucił. Poszła do niego sprzątać, a tam dom jak pałac, meble z czerwonego drewna. Mówi: "Myj", więc ona wzięła jakiś płyn i zaczęła te meble wycierać. A to był domestos!
Jedna przez drugą: - Specjalnie to zrobiła? Na złość? Każdy wie, że to do klozetu.
Oksana: - A jeśli ona na swojej wiosce klozetu nie miała?
Tu stają te do seksu
Chichoczą, ale czujnie. Kątem oka każda obserwuje jezdnię. Po męskiej stronie zatrzymują się dwa samochody. Chwila negocjacji i już odjeżdża sześciu szczęśliwych Ukraińców. - Ksenia, ciesz się, wzięli twojego męża! - mówi Roksana. A każda patrzy na szosę jeszcze wytrwalej.
Roksana: - Tydzień temu młody pan wziął do samochodu kobietkę, która u niego robiła na jabłkach. Odjeżdżają, ale patrzę, że za chwilę samochód staje i ona z płaczem wybiega. „Co się stało?” - pytam. „Powiedział do mnie: » Tym razem biorę nie do jabłek, ale do kochania «”. A ona miała z 60 lat!
- Często tak bywa? - pytam ze ściśniętym gardłem.
Kilka kobiet kiwa głowami. Olena: - Jak przyszłam tu pierwszy raz, to stanęłam o tam, przy krzaczku, bo nikogo nie znałam. Inne się na mnie dziwnie patrzyły i coś do siebie szeptały. Jedna wreszcie podeszła: "Chodź bliżej nas. Tu stają te do seksu".
Gala: - Polak wziął mnie i koleżankę do malowania altanek w Konstancinie. Duży dom, wysoki płot. Weszłyśmy do ogrodu i malujemy te altanki, ale on prosi, żebym zostawiła na chwilę koleżankę i zmieniła mu pościel. Wchodzę więc do sypialni, a on podchodzi z tyłu i zaczyna mnie macać. Wybiegłam z krzykiem, chciałyśmy z koleżanką uciec, ale brama wyjazdowa była zamknięta. Co było robić? Dalej malowałyśmy te altanki.
Larissa: - W Piasecznie niedawno Polak zamknął dwie nasze kobiety w piwnicy. Wypuścił po dwóch tygodniach, ale nic nie chciały opowiadać.
- Na policję nie poszły? - dopytuję.
Roksana: - Przecież my nie mamy żadnych praw.
Sąsiad złowił rybę
Mija godzina. Zimno jak diabli. Olena: - Niechby Poroszenko tu do nas na bazarek przyjechał. Wtedy by zobaczył, jak żyją Ukraińcy na emigracji...
Latem jest łatwiej. Polacy często biorą na pola. Rolnik płaci z 7 zł za godzinę albo na akord, wtedy można zarobić nawet 100 zł przez dzień. Często daje pracę na kilka tygodni, bywało, że zapewniał dach nad głową, czasami nawet obiad. Ale praca jest ciężka.
Anna: - Na rzodkiewkach wytrzymałam 6 dni. Płacili 3,5 zł od skrzynki. W skrzynce było 50 pęczków rzodkiewek, w pęczku - po 12 sztuk. Nie byłam przywykła do tak ciężkiej pracy. W ciągu 12 godzin zbierałam po 12 skrzynek, choć inne kobiety robiły nawet 30. Za mieszkanie u właściciela pola płaciłam 5 zł za dzień. Pracujesz schylona przy ziemi, zimno jak na Syberii. A jak pada deszcz, to siedzisz w tym błocie cały dzień.
Kateryna: - Na burakach było jak w obozie koncentracyjnym. Nie mogliśmy wstać, bo wtedy niby się wolniej pracuje. Nie mogliśmy gadać, trzeba było sobie na migi pokazywać. Na obiad rolnik dał nam jedną kanapkę i kubek herbaty - i to wszystko. Sofija: - U nas w okolicy Tarnopola w każdym miasteczku jest kierowca, który pomaga znaleźć pracę w Polsce. Jak zaczyna się sezon na szklarnie i sady, nabiera ludzi i wiezie. Kilka lat temu było łatwiej, bo Ukraińców było mniej. Teraz uciekają do Polski ci ze Wschodu. Zrobiło się nas za dużo! Halyna: - 400 zł musiałam zapłacić takiemu kierowcy, żeby mnie z Drohobycza na truskawki przywiózł. Przez pierwsze trzy dni padał deszcz, więc siedziałyśmy i narzekały. Mnie akurat mąż z dzieckiem zostawił, a te starsze kobiety narzekały na swoje synowe. Nie wytrzymałam. Poszłam szukać innej pracy. Godzinę szłam pieszo, potem ktoś mnie podwiózł do miasteczka. Znalazłam pracę i z nowym gospodarzem wróciliśmy samochodem po moje rzeczy. Ale rolnik od truskawek nie chciał oddać mojego paszportu, więc tamten nowy zapłacił mu 50 zł.
Halyna nagle urywa, zerka w lewo, chwyta torbę i już jej nie ma. Za nią zaczynają biec 20-letnie dziewczyny i emerytki. Do czarnego bmw, które stanęło kilkanaście metrów dalej, biegnie już ze 30 kobiet. Nie mam szans. Auto bierze dwie panie do sprzątania i odjeżdża. Muszę wyćwiczyć refleks.
Wszystkie jesteśmy jednak podniesione na duchu. To tak, jakby po całym dniu wędkowania sąsiad złowił rybę. A nuż wreszcie zacznie brać?
Czekamy dwie kolejne godziny. Mróz. Kobiety przestępują z nogi na nogę, młodsze podskakują. Ale żadna nie rezygnuje. Jedna poszła na chwilę do lumpeksu, druga na bazar po sukienkę dla córki, która została na Ukrainie. Wracają i stoją dalej, o dziesiątej tak samo spokojne jak przed szóstą.
Zastanawiam się, ile można tak stać. Mówią, że nawet dwa tygodnie. Żadna nie czekała dłużej. A w międzyczasie i tak każda szuka pewniejszej roboty. Obdzwaniają znajomych Ukraińców: "Masz jakąś pracę dla mnie?".
Pij, jak zaproponują
Niecierpliwi się tylko Marina, bo w Polsce jest dopiero od kilku dni. Ma czterdzieści parę lat i białe kozaczki na nogach. Wczoraj wzięli ją do sprzątania: - Pani wróciła z urlopu. Dała mi walizki i mówi: "Posegreguj brudne i czyste rzeczy". A tam skarpetki, majtki... Mam je wąchać czy co? I tak dobrze, że przyklejonych podpasek nie było - prycha. Marina jest nastawiona bojowo, chce w tej Polsce żyć jak pani. Wie już, że:
- w sklepie mięsnym Kogucik skrawki wędlin można kupić po 5 zł za kilo. I co z tego, że Polacy biorą to dla psów?
- w piekarni przy fontannie za tyle samo dostaniesz worek wczorajszych bułek. A wśród kajzerek trafiają się i drożdżówki, i croissanty.
- kościół katolicki jest równie dobry jak cerkiew w rodzinnym miasteczku.
Marina wyjechała z Ukrainy, bo miała dość kobiecego losu. Pracowała w państwowym banku przy okienku. Jak emeryci nie dostawali emerytur, wyżywali się na Marinie. Wracała z pracy, a mąż wracał ze swojej. Ona szła do kuchni, mąż szedł przed telewizor. W weekend dzieci wracały ze studiów i dołączały do ściskającego pilot ojca. Marina w tym czasie lepiła pierogi, żeby dzieci miały co jeść przez tydzień. - Teraz córka z Ukrainy dzwoni i się skarży, że ojciec wybrzydza. Zrobiła mu pierogi, a on marudził, że miały inny kształt niż te moje. W mieszkaniu, które wynajmuję w Piasecznie, mam nawet stolnicę. Ale jej nie tknęłam. To od niej z Ukrainy uciekłam.
Larissa: - W życiu nie przyznawaj się Polakom, że umiesz lepić pierogi! Nie dadzą ci spokoju, będziesz musiała ich codziennie karmić. A to trudniejsze od sprzątania. Ostatnio takim jednym robiłam pierogi cały dzień. Najedli się, a mnie nawet do stołu nie zaprosili.
Nina: - Jak zaproponują kawę - pij, nawet jeśli nie chcesz! Bo następnym razem już nie zapytają.
Lena: - Gdy idziesz pierwszy raz, nie przyznawaj się, że nigdy nie sprzątałaś. Mów, że poprzedni gospodarze cię zwolnili, bo przyszedł kryzys i nie było ich na ciebie stać. Nowi od razu poczują się lepiej.
Ukrainka, której się udało
Wracam na bazarek kolejnego dnia. Znowu nic. Dzwonię pod numery z ogłoszeń "Sprzedam sprzątanie", które znalazłam w warszawskiej cerkwi. Wszystkie już kupione.
Jadę do Piaseczna trzeci raz. Mężczyzn biorą, kobiety znowu stoją. Tylko raz podjeżdża samochód dostawczy. Miły pan mówi przez okno, że chce jedną panią na dwa tygodnie do kiszenia kapusty. Zapewnia mieszkanie i 7 zł za godzinę. Kobiety kręcą głowami, żadna się nie wyrywa. Jedna pyta, czy dadzą 8 zł. Dadzą. Wsiada i odjeżdża. Ja bym się bała.
Ze zwieszonym nosem idę do Olgi, która mieszka dwa przystanki dalej, też w Piasecznie. Nie stoi na bazarku. Jest Ukrainką, której się udało.
Z trzech powodów: Olga wynajmuje ładną kawalerkę w nowym budynku, Olga ma kartę stałego pobytu na 10 lat (nie musi wyrabiać wiz), Olga ma umówione mieszkania do sprzątania sześć dni w tygodniu. Na sukces Olgi składa się jeszcze czwarty element - małżeństwo z miłości. I to z Polakiem. O tym marzy każda z bazarku.
Pewność siebie, jaką mają kobiety pracujące od lat w tych samych domach, to pewność elity. Nie spotykają cię już historie, jakich doświadczają początkujące sprzątaczki: "Pani kazała mi szczotką do zębów myć kabinę prysznicową", "Chodzi z tyłu mnie i palcem sprawdza, czy czysto", "Nie pozwala myć mopem, muszę koniecznie być na kolanach", "Pozwala używać tylko wody i odrobiny octu", "Włożyła do mojej torebki woreczek z gównem". Zamiast tego można dostać SMS od stałych klientów: "Olu, dziękuję za dzisiaj, wszystko jest takie czyste, że aż strach się ruszyć". Zaczynasz w Polsce czuć się jak Polak - niebogaty, ale jednak człowiek.
Królicze futerko Olgi
Olga: - Od zawsze wiedziałam, jak potoczy się moja kariera zawodowa. Jak się dorasta w niezamożnej rodzinie, to wszystkiego brakuje. Pamiętam, że gdy byłam nastolatką, pojechaliśmy kiedyś z rodzicami na bazar. Chciałam mieć kolorowe królicze futerko, bardzo wtedy modne. Rodzice powiedzieli, że nas nie stać, i kupili mi tańsze, sztuczne. Byłam zrozpaczona, ale musiałam w tym chodzić. Niedługo potem, gdy kończyłam technikum księgowe, mama wyjechała do Polski. Powiedziałam, żeby od razu szukała mi pracy w Warszawie. Przyjechałam, zarobiłam pierwsze pieniądze i sztuczne futerko oddałam koleżance.
Na początku Olga pracowała po 10 godzin dziennie i dostawała za to 35 zł. Teraz się ceni. Bierze 150 zł za sprzątanie całego mieszkania lub domu. Za mycie okien i prasowanie trzeba jej dopłacać. I pracuje tylko u dobrych ludzi.
- Ostatnio zrezygnowałam po jednym dniu. Powody były trzy. Pani chciała kopię mojego paszportu, choć byłam z polecenia. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Dwa - wszystkie rodziny, dla których sprzątam, zachęcają, bym się częstowała tym, co stoi na stole. Prasowałam kilka godzin i wzięłam sobie jabłko z dużej misy. Pani weszła i powiedziała: "Nie powinnaś brać jabłka sama", i wyszła. Trzy: powiedziała, bym nie dotykała naczyń w zlewie, bo ona sama je wstawia do zmywarki. Wypiłam więc swoją kawę, wypłukałam kubek i też włożyłam do zlewu, bo nie wiedziałam, co zrobić. Ona: "Nie powinnaś zostawiać brudnego kubka". Byłam cały czas spięta, po co mi to? Swoje w życiu przeszłam, teraz zaczynam się cenić. Nowemu pracodawcy na wstępie mówię, że pracuję tylko osiem godzin. Jak biały człowiek.
Tyle że na czarno.
- Nikt nie proponował, że cię legalnie zatrudni? - pytam.
- Nikt. Może wśród klientów nie mam nadzwyczajnie bogatych ludzi?
Poznać po rękach i zębach
Praca na czarno to jeszcze pół biedy. Ale Olga osiem lat temu machnęła ręką na zbliżający się termin ważności wizy. - Pomyślałam: tylu naszych jest na czarno, kto mnie tu prosi o pokazanie paszportu? Ukrainka od Polki różni się tylko złotymi zębami i dłońmi - ukraińskie są bardziej spracowane. Byłam młoda, zakochana. Kto w takiej sytuacji o wizie myśli? Ale jak zaczęliśmy myśleć o ślubie, musiałam sama poddać się deportacji. W ambasadzie uspokoili mnie: "Odsiedzi pani rok w domu, a potem będzie mogła znowu ubiegać się o wizę". Na granicy Polacy wbili mi pieczątkę deportacyjną, odcisnęli palce i zapytali: "A czemu pani nie wróciła na Ukrainę wcześniej?! Co pani w Polsce tyle czasu robiła?". Ja: "Jak to co?! Pracowałam. Co innego można w Polsce robić?".
Olga siedziała rok w domu. W tym czasie jej mama pojechała do Polski. Narzeczony wyemigrował do Norwegii, by rok rozłąki się opłacił.
A mogła Olga zrobić inaczej. - Wystarczyło złożyć wniosek o zmianę nazwiska. Boże, ilu Ukraińców przyjmowało wtedy nazwiska matek czy żon! Poza tym u nas wszystko można załatwić. Znajomy chciał wyjechać do Anglii - zapłacił 3 tys. euro. Raz dostał paszport polski, raz litewski. Uczysz się nowego nazwiska i już cię wsadzają do tira, który jedzie do Wielkiej Brytanii. No, w porównaniu z tym dostanie się do Polski to pikuś - mówi Olga.
Narzeczony odwiedzał ją co kwartał. Pod koniec roku stali się mężem i żoną. Olga w Polsce dostała kartę pobytu. Jest panią.
- A ja ostatnio byłam na polsko-ukraińskim weselu w Pruszkowie. Młodemu skończyła się karta pobytu trzy dni przed ślubem. Bał się, że z urzędu stanu cywilnego go deportują i na front trafi - opowiadam.
- Co?! Karty pobytu nie dopilnował? Trzeba nowy wniosek składać ze 40 dni przed końcem - oburza się Olga. Karta pobytu to marzenie. Jak zaczyna się spełniać, trzeba o nie dbać.
Najważniejsza jest sieć
Pukanie do drzwi, wchodzi sąsiadka. Trzydziestoparoletnia Polka w dresie i kapciach: - Można do toalety? Twój mąż kończy już przyklejać płytki u mnie w łazience.
Olga: - On też na czarno. Po ślubie jeździł do Norwegii, ale stał się maszynką do robienia pieniędzy. Powiedziałam: "Wracaj, będziemy razem bidować w Polsce". Bo jaką ja mam szansę na inną pracę? Mogę w Auchan przy kasie siedzieć albo w sklepie za 1,2 tys. zł pracować. Szkoda, że na podstawie 10 lat wynajmu mieszkania nie da się dostać kredytu na mieszkanie. Bo za sam wynajem płacimy 1,5 tys. zł. Czasem mam dość swojej pracy. Myślę: mam dopiero 34 lata, czy naprawdę na nic innego mnie nie stać? Choć lepsze to, niż stać na ulicy.
- Kobiety z bazarku wiele by dały, żeby znaleźć się w twojej sytuacji - mówię i myślę też o sobie.
- Na szczęście nie musiałam tam stać, jak przyjechałam, mama w Polsce miała już sieć kontaktów.
Ja takiej siatki jeszcze nie mam, ale nauczyłam się, że trzeba wymieniać się numerem telefonu z niemal każdym poznanym w sklepie czy na przystanku Ukraińcem.
Na bazarek nie wracam. Dzwoni Marina, ta, która wyróżniała się białymi kozaczkami. - Jest praca w piekarni za 1,4 tys. zł. Znajoma mi oddała, ale ja wolę sprzątać, dużo zarabiać i być wolna - mówi.
Szybko utkała sieć. Ma już sprzątanie każdego dnia w tygodniu. Od razu wyglądała mi na zaradną. Czuję, że Marina będzie kolejną Ukrainką, której się udało.
Cały tekst:
http://wyborcza.pl/1,87648,17585083,Ukr ... z3W9zKzUZp
My kobiety jesteśmy aniołami, a gdy się nam podetnie skrzydła, lecimy dalej - na miotle:)