W środę, 7 stycznia w piaseczyńskim Szpitalu św. Anny urodziła się niedotleniona dziewczynka, w której mózgu zaszły poważne zmiany neurologiczne. Rodzice dziecka odpowiedzialnością za zaistniałą sytuację obarczają personel szpitala. Władze placówki nie odpowiedziały na pytanie, czy poczuwają się do winy. Zamiast tego przysłały oświadczenie, w którym przekonują, że wyjaśnienie zaistniałej sytuacji jest dla nich absolutnym priorytetemW piaseczyńskim szpitalu, który działa od lutego 2011 roku, przyszło na świat już kilka tysięcy dzieci. Większość porodów odbyła się bez komplikacji, ale były też takie, które kończyły się wielkimi ludzkimi dramatami. Jak choćby poród z maja 2013 roku, kiedy to państwu Karolinie i Piotrowi Siwania urodziło się martwe dziecko. Kiedy minął wyznaczony termin rozwiązania, ciężarnej, skarżącej się na bóle kobiecie, mimo jej próśb, trzykrotnie odmówiono przyjęcia na oddział, twierdząc, że wszystko jest w porządku. Lekarze zapewniali panią Karolinę, że akcja porodowa jeszcze się nie zaczęła i odprawiali ją do domu. W czasie ostatniej wizyty okazało się, że dziecko zmarło. Karolina i Piotr Siwania zawiadomili prokuraturę, która wszczęła śledztwo w kierunku ewentualnego narażenia życia kobiety na niebezpieczeństwo oraz nieumyślnego spowodowania śmierci dziecka. Pod koniec ubiegłego roku do prokuratury w końcu wpłynęła opinia biegłego (sprawa przez ponad rok była zawieszona), który dokonał oceny zaistniałej sytuacji. - Na tej podstawie 17 grudnia sprawa została umorzona – informuje Jolanta Wrońska, Prokurator Rejonowa w Piasecznie. - Biegli lekarze stwierdzili, że nie doszło do zaniedbań ze strony personelu piaseczyńskiego szpitala. Na decyzję prokuratury wpłynęło jednak zażalenie. Teraz to sąd zbada, czy prokurator miał rację, podejmując decyzję o umorzeniu, czy też sprawę należy jednak kontynuować.
Kolejny dramatDo kolejnego tragicznego zdarzenia doszło w piaseczyńskiej placówce na początku tego roku - 7 stycznia państwu Agnieszce i Marcinowi Burzyńskim z Solca urodziła się niedająca oznak życia dziewczynka Lilianna. Termin porodu państwo Burzyńscy mieli wyznaczony na 29 grudnia i tego dnia udali się do Szpitala św. Anny na badania kontrolne. - Przez kolejne dni, codziennie, lekarze wykonywali żonie badania KTG – mówi Marcin Burzyński. - W środę, 7 stycznia żona została przyjęta na oddział położniczy. To było o godz. 13. Około godziny 18.30 zaczęła odczuwać niepokojące bóle i znaczny spadek ruchów dziecka. Niezwłocznie udaliśmy się do pokoju położnych i zawiadomiliśmy o tym fakcie przebywające tam cztery położne, które poprosiliśmy o udzielenie pomocy. Położne odmówiły, twierdząc że wszystko przebiega prawidłowo. Po 30 minutach objawy oraz ból nasiliły się. Powtórnie pobiegłem prosić położne o pomoc.
Z relacji pana Marcina wynika, że jedna z położnych po chwili wzięła aparat KTG i udała się do sali, aby wykonać badanie. Następnie wezwała lekarza, który niezwłocznie zabrał ciężarną mamę na badanie USG, potwierdzające brak tętna oraz bicia serca u dziecka. Panią Agnieszkę przeniesiono na salę operacyjną, gdzie urodziła poprzez cesarskie cięcie. - Dziecko urodziło się martwe – mówi Marcin Burzyński. - Przystąpiono do resuscytacji krążeniowo-oddechowej, następnie podano do serca adrenalinę, która spowodowała przywrócenie jego pracy. Dalej dzieckiem zajął się lekarz pediatra, który stwierdził bardzo poważne niedotlenienie mózgu, którego następstwem może być głębokie upośledzenie umysłowe.
Lilianka trafia na KarowąZaraz po porodzie dziecko państwa Burzyńskich zostało przewiezione do szpitala przy ul. Karowej w Warszawie. Na początku nie było wiadomo czy przeżyje, jednak po kilkunastu dniach stan dziewczynki się ustabilizował. - Życiu córki nie zagraża już niebezpieczeństwo, ale lekarze zdiagnozowali duże uszkodzenia neurologiczne. Nasze dziecko na pewno będzie niepełnosprawne, ale na razie nie wiadomo jeszcze, w jakim stopniu.
Państwo Burzyńscy stoją na stanowisku, że winę za komplikacje przy porodzie ponoszą opieszałe położne, które nie zareagowały na prośby o udzielenie pomocy. W konsekwencji – zdaniem zrozpaczonych rodziców – doprowadziło to do narażenia życia dziecka, skutkującego jego trwałym i ciężkim uszczerbkiem na zdrowiu.
Sprawę bada prokuratura8 stycznia państwo Burzyńscy złożyli do Prokuratury Rejonowej w Piasecznie zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. - W poniedziałek wszczęliśmy dochodzenie w kierunku narażenia dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu – mówi Jolanta Wrońska. - Została już zabezpieczona dokumentacja medyczna ze Szpitala św. Anny w Piasecznie, teraz czekamy na dokumentację ze szpitala przy ul. Karowej. Będziemy przesłuchiwać także personel medyczny, uczestniczący w tym zdarzeniu. To dopiero początkowa faza postępowania. Na późniejszym etapie konieczna będzie na pewno także opinia biegłego – dodaje prokurator Wrońska.
Zapytaliśmy piaseczyński szpital czy zbadał już okoliczności zdarzenia i czy doszło – jak sugerują rodzice Lilianny - do zaniedbania ze strony położnych. Jeszcze tego samego dnia otrzymaliśmy oświadczenie, w którym „ze względu na dobro toczącego się postępowania” szpital odmawia odpowiedzi na zadane pytania. - Wyjaśnienie zaistniałej sytuacji jest naszym priorytetem, dlatego w pełnym zakresie współpracujemy z prowadzącymi postępowanie instytucjami, a także pozostajemy w stałym kontakcie z rodzicami dziecka – informuje Robert Starzec, dyrektor szpitala. - Szpital św. Anny, mimo szczerych chęci, nie może publicznie komentować tych wydarzeń.
- Jesteśmy z żoną zdruzgotani emocjonalnie zaistniałą sytuacją. Nie wiemy co przyniesie jutro. Jedynie przy życiu trzyma nas nadzieja i miłość do naszej córeczki Lilianki - mówi Marcin Burzyński. - Kiedy w szpitalu dowiedzieli się, że złożyliśmy zawiadomienie do prokuratury, zapowiedzieli, że będą kontaktować się z nami jedynie przez prawników. Mimo to nie cofniemy się, będziemy walczyć o sprawiedliwość. Chcemy też przestrzec innych, bo to nie jedyny taki przypadek w tym szpitalu.
Tomasz Wojciuk
http://www.kurierpoludniowy.pl/wiadomosci.php?art=14564
My kobiety jesteśmy aniołami, a gdy się nam podetnie skrzydła, lecimy dalej - na miotle:)