W nocy z 10 na 11 maja w piaseczyńskim Szpitalu św. Anny urodziło się martwe dziecko. Rodzice winą za śmierć swojego synka obarczają personel szpitala. Kiedy minął wyznaczony termin porodu, ciężarnej kobiecie, skarżącej się na bóle, mimo jej próśb, trzykrotnie odmówiono przyjęcia na oddział, twierdząc, że wszystko jest w porządku. Przedstawiciele szpitala nie mają sobie nic do zarzucenia, podkreślają, że wszystkie procedury zostały zachowane. Okoliczności i przyczyny śmierci dziecka ustali prokuratura.
Podczas wizyt w szpitalu lekarze kilkakrotnie badali Karolinę Siwanię, za każdym razem twierdzili, że wszystko jest w porządku, zapewniali, że akcja porodowa jeszcze się nie zaczęła i odprawiali ją do domu. W czasie ostatniej wizyty, okazało się, że dziecko zmarło. Karolina i Piotr Siwania zawiadomili prokuraturę, która wszczęła śledztwo w sprawie ewentualnego narażenia życia kobiety na niebezpieczeństwo oraz nieumyślnego spowodowania śmierci dziecka.
Trzykrotnie odmówili przyjęcia na oddział
- 19 kwietnia, na ponad dwa tygodnie przed terminem porodu, dostałam skierowanie do szpitala – opowiada Karolina Siwania, matka zmarłego Kacperka. - Zostałam zbadana, wykonano KTG i USG. Wszystko było w porządku i wróciłam do domu. Termin porodu ustalono na 4 maja i zalecono mi wizyty co 2-3 dni – dodaje kobieta. 5 maja ciężarna przyjechała do szpitala z bólami brzucha i nieregularnymi skurczami. - Ponownie zostałam zbadana. Mimo że prosiłam o przyjęcie na oddział, wysłano mnie do domu, mówiąc, żebym przyszła w środę, 8 maja i zapewniając, że wszystko jest w porządku. Podczas kolejnej wizyty sytuacja się powtórzyła. Znów przyjechałam z bólami i kolejny raz mnie odprawiono do domu, mówiąc, żebym przyjechała w piątek, 10 maja – dodaje Karolina Siwania. W piątek, 10 maja lekarz ponownie zbadał ciężarną. - Miałam bóle oraz dwa centymetry rozwarcia. Prosiłam o przyjęcie na oddział, ale lekarz położny stwierdził, że nie ma sensu, żebym na weekend została w szpitalu. Stwierdził, że powinnam wrócić do domu i korzystając z pięknej pogody, pójść z drugim dzieckiem na plac zabaw – wspomina pani Karolina. Tego samego dnia, późnym wieczorem kobieta poczuła silne bóle brzucha i kręgosłupa. - Było po godz. 23, byliśmy w szpitalu w 15 minut – opowiada Piotr Siwania. - Mimo że żona nie mogła wytrzymać z powodu strasznego bólu, czekaliśmy na lekarza w izbie przyjęć aż 40 minut – dodaje mężczyzna. Kiedy już lekarz przyjął kobietę, podczas badania KTG okazało się, że nie można wyczuć tętna dziecka. Badanie USG potwierdziło, że płód jest martwy.
Walka o życie matki
Lekarze wywołali poród, podczas którego wystąpił krwotok wewnętrzny. Cztery godziny trwała walka o życie kobiety. - To było straszne, byłem w szoku – wspomina Piotr Siwania, który obserwował walkę lekarzy o życie żony. Karolina Siwania dostała wstrząsu hipowolemicznego, spowodowanego utratą dużej ilości krwi, co mogło skończyć się jej śmiercią. Niezbędna była transfuzja krwi, której w pewnym momencie zabrakło w piaseczyńskim szpitalu i trzeba było ją sprowadzać z innej placówki. Lekarze długo nie mogli zatrzymać krwotoku. - żeby uratować macicę, lekarze postawili wszystko na jedną kartę. Postanowili podać mojej żonie specjalny lek Novoseven, który miał zatrzymać krwotok. Tu pojawiły się kolejne problemy, ponieważ okazało się, że nikt w szpitalu nie wie, jak się podaje ten lek. Nie wiem, jak to możliwe. Przecież to lekarze z wieloletnim doświadczeniem, a okazało się, że nigdy nie mieli takiego przypadku. Patrzyłem na bezradnych lekarzy, nerwowo czytających ulotkę leku i wydzwaniających w nocy do innych szpitali, a na stole operacyjnym umierała moja żona – opowiada Piotr Siwania. Ostatecznie udało się podać lek, zatrzymać krwotok i uratować życie matki, zmarłego dziecka. Operacja zakończyła się o godz. 7 rano, 11 maja.
Lekarze zawiedli ich zaufanie
Tego dnia, jak opowiada pan Piotr, rodzina Karoliny Siwani nawet nie miała od kogo dowiedzieć się o jej stan zdrowia, ponieważ większość personelu, który pracował w nocy, poszedł do domu. - Lekarze początkowo podawali błędną wagę Kacperka, być może do końca nie zdawali sobie sprawy, jak duże było nasze dziecko. Ważyło aż 4540 gram i miało 59 centymetrów, co mogło mieć wpływ na jakieś komplikacje – zastanawiają się rodzice. - Jednak zapewniano nas, że wszystko jest w porządku. Gdyby ktoś powiedział nam, żebyśmy pojechali do innego szpitala, bo w Piasecznie nie ma miejsc, natychmiast tak byśmy zrobili, ale my zaufaliśmy lekarzom – dodają.
Kiedy Karolina Siwania doszła do siebie po operacji, poprosiła lekarzy o rozmowę z psychologiem. Niestety okazało się, że szpital nie może udzielić jej takiego wsparcia. - Powiedzieli mi, że sama odpłatnie mogę sobie zamówić wizytę psychologa. To kompletny brak profesjonalizmu – ocenia kobieta.
Ludzkie życie to nie procedury
Małżeństwo za całą sytuację wini personel szpitala. - To oni doprowadzili do takiego stanu. Gdyby od razu przyjęli moją żonę do szpitala, nasze dziecko pewnie by żyło – ocenia Piotr Siwania. - Lekarze stwierdzili, że z ich strony wszystko przebiegało zgodnie z procedurami. Uznali, że nasze dziecko zmarło w domu, przed przyjazdem do szpitala, ale ja, wychodząc z domu, czułam ruchy dziecka więc musiało coś się stać, kiedy 40 minut czekaliśmy na izbie przyjęć. Szpital potraktował nas przedmiotowo, zero zaangażowania, a przecież procedury nie przewidują wszystkiego, ludzie to nie procedury – dodaje kobieta, nie kryjąc emocji.
- To, że moja żona nie zmarła i że w przyszłości będzie mogła mieć dzieci, uznali za swój sukces. Nikt nie przyznał się do błędu, ani nie okazał nam zrozumienia i współczucia – dodaje Piotr Siwania. Rodzina o całym zdarzeniu powiadomiła prokuraturę, która wszczęła w tej sprawie śledztwo. Biegły ustali przyczyny, okoliczności i czas zgonu dziecka. Prokuratorzy zbiorą dowody, przesłuchają świadków i stwierdzą, czy do śmierci dziecka i zagrożenia życia matki doszło z winy lekarzy i jakichkolwiek zaniedbań szpitala. - Mimo tragedii, która nas spotkała, postanowiliśmy o tym opowiedzieć, żeby przestrzec inne matki – mówi Karolina Siwania. - Nasz przypadek pokazuje, że jeśli tylko coś dzieje się inaczej niż przewidują procedury, szpital jest kompletnie nieprzygotowany – dodaje.
- Niestety kolorowe ściany, czyste, ładne i nowoczesne pomieszczenia to nie wszystko – dodaje Piotr Siwania.
Szpital nie ma sobie nic do zarzucenia
Chcąc zweryfikować informacje przekazane nam przez Karolinę i Piotra Siwanię, poprosiliśmy szpital, by odniósł się do zarzutów młodego małżeństwa i wyjaśnił zaistniałą sytuację. Najpierw oczekiwaliśmy na pisemne stanowisko szpitala. Potem, na prośbę placówki, wysłaliśmy 10 pytań, dotyczących okoliczności śmierci dziecka, na które przedstawiciele szpitala mieli odpowiedzieć. Jednak ostatecznie szpital odmówił szczegółowego komentarza. Otrzymaliśmy jedynie niezwykle lakoniczne oświadczenie, w którym przedstawiciele szpitala podkreślają, że personel medyczny nie ma sobie nic do zarzucenia. „Ze strony Szpitala św. Anny w Piasecznie i personelu medycznego dopełniono wszystkich czynności, badań i stosownych zleceń, które pozwalały na zwolnienie pacjentki do domu i zaproszenie jej na kolejną wizytę kontrolną. W tej sprawie toczy się postępowanie w Prokuraturze i to ona dokona obiektywnej oceny. £amy prasowe nie są miejscem do prowadzenia dyskusji na ten temat” - brzmi oświadczenie Szpitala św. Anny w sprawie śmierci dziecka.
Karolina i Piotr Siwania czekają na zakończenia śledztwa prokuratury, wierząc, że to ona odpowie im na pytanie, dlaczego zmarło ich dziecko.
Grzegorz Traczyk
http://kurierpoludniowy.pl/wiadomosci.php?art=11340