I przyszedł ten dzień, kiedy powiedziałem sobie STOP. Ograniczam restauracje do minimum. Oszczędzę nerwów, zdrowia i pieniędzy. Koniec łażenia po tych badziewiach dopóki nie zmieni się w nich na lepsze. Biorę sprawy w swoje ręce i zaczynam gotować sobie i swojej rodzinie kompleksowo. Menu na kilka najbliższych dni ustalone, każdy ma swoje zadania. Oby czasu starczało bo chęci są, mam fajne przepisy no i liczę na Waszą pomoc.
Dzisiaj rano w garażu wpadła mi w ręce zapomniana już wędkarska wędzareczka. Mała, metalowa, z kwasóweczki-zasilana na dwa palniki napełniane denaturatem. Dym czerpany z trocin. Jako, że mentalnie przygotowuję się już od pewnego czasu do poważnych zabaw z wędzeniem, postanowiłem na razie wykorzystać to co mam w ramach treningu, a sprzęt profi zakupię lub zbuduję wtedy gdy przyjdzie na to czas.
Jestem kompletnym laikiem, proszę o wskazówki jak wędzić. Na początek ryby.
Moje dzisiejsze wędzenie to zakup w Oszą 5 niewielkich pstrągów (dużych nie było). Ryby namoczyłem w zimnej osolonej wodzie (4 łyżki soli na litr) przez 6 godzin. Osuszyłem. Odpaliłem palniki i sypnąłem po garści trocin z olchy i dębu (takie akurat były w sklepie wędkarskim). Teraz siedzę nad tym, już ok 2 godzin i czekam na efekty. Po 15 minutach dym zaiwaniał już jak należy:
Zaplanowałem wyjąć rybę jak zbrązowieje i wyda mi się gotowa
I mam pytania. Moja Mama polecała mi przegotować wodę do solanki i ostudzić przed włożeniem ryb. Ja zostałem przy zimnej kranówce z braku czasu . Czy kompozycja trocin z olchy i dębu jest właściwa? Powiem szczerze, że dym ma bardzo intensywny zapach (ale zajebisty). Czy ryba może się za bardzo "zaromatyzować" tym dymem? Czy dąb i olcha to dobry klimat dla ryby? Czy smarować czymś rybę albo dodawać jakieś zioła do trocin?
edit: po 4 h wedzenia efekt super. Dwie sztuki nie doczekały sesji fotograficznej, zeżarte prosto z wędzarki pod zimną Finlandię.